poniedziałek, 2 marca 2015

Cip, cip!

Scenka sprzed kilku dni:
Jedna koleżanka mówi do drugiej "weź mi pożycz swojego iPhone'a, żeby zlokalizować mojego, bo nie mogę go znaleźć". 
Zaskoczona pytam: "to tak można? faktycznie fajne te iPhony".
"Ale ty swojego też możesz zlokalizować, teraz większość tych nowych smartfonów tak ma".
Ale super - pomyślałam.

Nie. Wcale nie super.

Pojechałam na urlop za granicę. Wiadomo, roaming pożre mi kupę kasy, jeśli nie będę uważać, więc przezornie wyłączyłam "mobile data". Trochę wyczynowe i ryzykowne miałam plany na pobyt (ekstremalne, jak dla mnie), więc postanowiłam informować moich bliskich i dalszych, że nic mi się do tej pory nie stało, publikując zdjęcia na FB. Zapewne wszyscy już dawno to wiedzą, bo na ogół to ja dowiaduję się ostatnia, że serwis ma funkcję lokalizacji i można się bez wysiłku pochwalić o miejscu pobytu - automatyczna lokalizacja. Już jakiś czas temu zauważyłam, że przy postach czy wiadomościach moich znajomych wyświetlana jest informacja, skąd nadano.
I tak oto wstawiam zdjęcie na fejsbuka, a tam wyświetla mi się informacja, że nie można zlokalizować użytkownika i "proszę sprawdzić ustawienia telefonu". Najwyraźniej serwis nie mógł ustalić lokalizacji, gdy korzystałam z hotelowego wi-fi (dziwne). Co zaskoczyło mnie jednak bardziej: serwis lokalizuje automatycznie. Po co?

Kilka lat temu, jeszcze na studiach, mieszkałam z kilkoma 'specyficznymi' młodymi mężczyznami. Szczególnie jeden miał dość nietypowe podejście do życia. Pewnego dnia w kuchni (przestrzeń socjalna, coś jak pokój wspólny w Gryffindorze) stałam się uczestnikiem rozmowy między tym właśnie młodym człowiekiem (P) a naszym drugim współlokatorem (R):
(R): - Bo wiesz, Gosia, fajnie, że otworzyli ten nowy sklep na rogu. Czynny do północy, mają wszystko, kilka rodzajów alkoholi, bułeczki, warzywka. I można kartą płacić od złotówki...
(P): - Ja nigdy nie płacę kartą.
(R): - Czemu? przecież to wygodne.
(P): - Żeby mnie nie namierzyli.

Pośmialiśmy się z kolegi, ja tę anegdotkę też powtarzam czasem w towarzystwie (jak i wiele innych, bowiem ten duet dostarczył przez 3 lata sporej ilości historyjek). Generalnie diagnoza: paranoik. Ale...

"Rok 1984" - idea Wielkiego Brata, ograniczanie wolności słowa, pranie mózgu. Cóż mamy dzisiaj? CCTV (jeszcze nie wszędzie, chociaż w Wielkiej Brytanii, w miastach, prawie wszędzie), telewizja i prasa manipulujące faktami, odpowiedni montaż... A wolność słowa? No niby jest. Albo raczej: jest złudzenie wolności słowa. Bo spróbuj powiedzieć coś, co może uderzyć w czuły punkt systemu, dać ludziom do myślenia, wywołać społeczny niepokój (ekhm, niezamierzony społeczny niepokój...) - zrobią z tego farsę. Wyśmieją, zgnoją, a miliony ludzi im w tym ochoczo pomogą (patrz: lemingi). W końcu od dziecka wpaja się nam bezrefleksyjne przyjmowanie niektórych rzeczy na wiarę. 

Nie jestem jakąś wielką fanką science-fiction, ale mam kilka ulubionych tytułów. Kiedyś lubiłam je za ogólną fabułę, dzisiaj zwracam uwagę na detale. Zaczęłabym od "Matrixa" jako niezbyt optymistycznego proroctwa. Może jeszcze nam daleko do stworzenia maszyn niezależnych i będących swoistym perpetuum mobile, ale... Hodowanie ludzi. Może nie dosłownie, może bardziej subtelnie, ale daje nam się do zrozumienia, że powinniśmy (my, jako "zachodnia cywilizacja") zacząć się rozmnażać na potęgę, bo:
* przyrost naturalny jest ujemny - i co z tego? aha...
* ktoś musi pracować na nasze emrytury -  ale przecież po to płacimy składki, żeby te emerytury mieć (uups, zaraz się zorientują, że w systemie jest dziura, zaraz potem będą szukać kolejnych i znajdą, zatem trzeba ich trochę postraszyć...)
* inaczej zaleje nas fala islamu, którego wyznawcy mnożą się szybciej - nasze rozmnażanie jako odpowiedź na ich rozmnażanie, swoista zimna wojna na potomstwo!
Zagalopowałam się? Być może. Jednak taktownie przemilczałam kwestie religijne... a nie, jednak nie... i inną ideę nałożenia dodatkowego podatku na osoby bezdzietne z wyboru... kurczę, też nie, hmm...

Inny bliski memu sercu tytuł: "Raport mniejszości". Nasza nauka jest zapewne daleka od poszukiwania i wykorzystywania jasnowidzów (choć, z drugiej strony, może wcale nie tak daleka, tylko my nie wiemy), a i skanowanie siatkówki jako element identyfikacji jednostki w tłumie to jeszcze daleka przyszłość (zaraz, ten motyw był też w "Piątym elemencie"), przypuszczam jednak, że nad tym pracują. Kamery już są, może czas pójść o krok naprzód.

Nowsze dzieła, takie jak "Igrzyska śmierci" czy "Divergent" też wnoszą ciekawe, choć nie tak świeże pomysły. Chipy. Mój Szanowny Rodziciel dawno temu stwierdził, że może kiedyś wymyślą takiego "cipa", którego wsadzasz do głowy i możesz wgrywać dane, np. znajomość jakiegoś języka, i potem twój mózg te dane odtwarza. Bardzo leniwa i mało ambitna, ale jaka przydatna opcja! Prawie jak możliwość lokalizacji telefonu. A właśnie. Lokalizacja jednostki jako główna funkcja czipa (chipa, cipa ;)). Ale przecież kto da sobie wszczepić lokalizator dobrowolnie? Przecież każdy ceni sobie swobodę i prywatność, prawda? Prawda?

No chyba, że damy im do zrozumienia, że to potrzebne, wygodne, dla ich bezpieczeństwa. Dla ich dobra. Jak? Wystarczy włączyć dowolny serwis informacyjny - bez różnicy, TV, radio czy internet. Każdy z nas (ja też) spędza kilka godzin dziennie przeglądając wiadomości. Starannie wyselekcjonowane (nie to, co reprezentacja Polski w piłce nożnej), zredagowane i z chwytliwym tytułem. Nawet, jeśli pierdoła, nawet, jeśli zdarzająca się statystycznie raz na kilka milionów osób, opisana w odpowiedni spobób sprawi, że reszta poczuje jeśli nie lęk, to przynajmniej dyskomfort. I wtedy przychodzi pora na komfort. 

Łapka w górę, komu ukradziono kiedyś telefon? Kto zgubił kiedyś telefon? Muszę się przyznać, klucze od domu zgubiłam raz, miałam wtedy jakieś 10 lat. Telefonu nigdy. Nikt mi też telefonu nie ukradł (po prawdzie, może dlatego, że nie było co kraść - temat na innego posta). Pomijając to całe "ja, ja, ja", bo ktoś może stwierdzić, że miałam po prostu farta (nb. ulubione 'polskie' słowo amerykańskich dzieci na campie, na którym pracowałam - zabawa "that's what they call it in other countries", z "farta" ubaw po pachy), zastanówmy się przez chwilę. Wymieniamy telefon na nowy wraz z końcem kontraktu, średnio co dwa lata. Wiele firm oferuje teraz, za grosze prawie, możliwość ubezpieczenia aparatu od kradzieży czy zniszczenia, na co wielu się decyduje. Często dają też telefon zastępczy. Kradzież telefonu to niska szkodliwość społeczna czynu. Naprawdę potrzeba nam funkcji lokalizacji? Wygodne, ale czy potrzebne? Komu i do czego?
Serwis społecznościowy oznacza automatycznie miejsce, w którym aktualnie się znajdujesz. Można poszpanować. Super, prawda?
Użyjesz swojej karty debetowej/kredytowej, można bardzo łatwo zlokalizować miejsce, gdzie to się stało (możliwe już w latach dziewięćdziesiątych, vide "Kevin sam w NY"). Przydatne na wypadek kradzieży karty. W czasach, gdy blokujesz kartę od razu, kiedy zauważasz jej brak, co jest możliwe do zrobienia nawet przez telefon czy internet?

Odciski palców pobrano ode mnie, kiedy byłam na wczesnym etapie edukacji (tak wczesnym, że nawet nie pamiętam, czy była to pierwsza klasa podstawówki, czy jeszcze zerówka). Poszliśmy na komendę całą grupą, radośnie i ochoczo odciskaliśmy swoje palce w kartotekach, bo przecież to największa radocha w tym wieku - móc wybrudzić siebie i otoczenie. Kolejny raz zostawiłam próbkę przy okazji wyrabiania paszportu biometrycznego. Wtedy też zeskanowano mi siatkówkę. Po lądowaniu w Stanach użyto obu tych próbek do identyfikacji mojej osoby. Zresztą, ta możliwość jest już także i na polskich lotniskach. Przecież tak jest wygodniej i pewniej, maszyna sprawdza szybciej niż pan czy pani w okienku, tak więc oszczędność czasu i pieniędzy (bo nie trzeba zatrudniać człowieka na etat). No miodzio. Prawda?

Popadam w paranoję? Robię się śmieszna, jak mój kolega, o którym anegdotki opowiadam na imprezach  towarzyskich? Może. A może śmiech to reakcja obronna - tylko pytanie: przed obłędem czy rzeczywistością? Posłuchajmy wiadomości. Zwróćmy uwagę na to, co nam serwują media. Porwania, zaginięcia, seryjni mordercy. To jest nagłaśniane - że w stutysięcznym Gloucester para seryjniaków zamordowała 15 kobiet. 20 lat temu. A w kinie? Taken 3. Dzieci, nie jeździe na wakacje zagranicę, bo was uprowadzą do burdelu. Zresztą nie tylko dzieci, bo przecież tyle się słyszy o porwaniach kobiet. Nie jeździe... Albo nie! Jeździe, tylko bąździe roztropni i weźcie ze sobą smartfona z funkcją lokalizacji. "Ale przecież telefon mogą, a raczej na pewno nam zabiorą" - odezwą się logicznie myślące głosy. I co tu zrobić? Jak się uchronić przed zaginięciem bez śladu? Cicho, cicho, wiem! Powszczepiajmy wam chipy. Dla waszego dobra...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz