piątek, 19 kwietnia 2013

Prawo oczekiwania

Chyba większość słyszała o książce "Sekret", oglądała film albo gdzieś się obiło o uszy pojęcie "prawo przyciągania". Osobiście książki nie czytałam ani nie oglądałam filmu. Należę do tej trzeciej grupy, tyle, że to, co kryje się pod pojęciem "przyciągania", ja poznałam jako "programowanie". W skrócie: chodzi o to, że dostajesz to, czego oczekujesz. Nie ma tu, bynajmniej, mowy o myśleniu życzeniowym (to mi się rymło). Chodzi właśnie o to, na co się programujesz. Czego oczekujesz. Idąc ciemną ulicą jesteś święcie przekonany, że ktoś cię napadnie? Napadnie cię na stówę, obrabuje, zgwałci i wykopie kwiatki z ogródka twojej babci. Kolejna rozmowa kwalifikacyjna, a ty idziesz, bo musisz "ale przecież i tak nic z tego nie wyjdzie". Nie wychodzi, a tobie po głowie chodzi "a nie mówiłem?". Nie, nie mówiłeś, skarbie. WYKRAKAŁEŚ! 


Znam osobę, która przeczytała książkę. Jej marzeniem, planem i zamierzeniem było znaleźć sobie porządnego mężczyznę. Zanim poznała "Sekret" trafiała na facetów, których ja bym od ręki odstrzeliła (wcale nie jestem agresywna i oj tam, oj tam). Można się śmiać, ale po przeczytaniu i zastosowaniu tej podstawowej zasady, jaką jest prawo przyciągania, kobita znalazła fajnego gościa. Poznali się, pokochali, pobrali i będą mieć teraz dziecko. Nie, nie chodzi o czary-mary, zaklęcia, wudu czy inne paranormalne aktywności. Chodzi o zmianę nastawienia. Jeśli wierzysz, że nie może cię spotkać w ciemnej uliczce nic złego, to bandyta muśnie cię rękawem swej dresowej bluzy i na tym się skończy (tyż mom dresową bluzę, bardzo praktyczna rzecz).

Czytałam kiedyś, chyba w "Magii" Brennana, chociaż łapy uciąć nie dam, o pewnym amerykańskim eksperymencie (nawet, jeśli nie tam, to i tak książka niezła i wpasowuje się w temat, bo rozdział o sile umysłu się tam znalazł). Co zrobili amerykańscy psychologowie? W więzieniach zebrali grupy kryminalistów skazanych za napady, pobicia, gwałty i morderstwa. Puszczali im film z kamery ulicznej i pytali, których ludzi widocznych na filmie nasi bohaterowie wybraliby sobie potencjalnie jako ofiary, a których palcem by nie tknęli. Zaskakujące było, w jak znacznej mierze ich wybory się pokrywały. Przypadek? Nie wierzę w przypadki. Aura? Przez telewizor? Nie wiem, ja się nie znam, może. Najprawdopodobniej postawa ludzi. Postawa ofiary i postawa zwycięzcy. Nie tylko aparycja, ale również psychika, bo przecież to, co siedzi nam w głowie, odbija się na naszym wyglądzie: mimice, postawie ciała. Co wewnątrz, to i na zewnątrz. Dlaczego więc tego śmiałego stwierdzenia nie przenieść na płaszczyznę, że tak powiem, jeszcze bardziej mentalną?

Kurczę, miał być jeden akapit wstępu i rzecz właściwa, a wyszedł słowotok, jak zwykle. Ech...



Jeśli chodzi o mężczyzn to mam podstawy przypuszczać, że więcej moich znajomych wykorzystało prawo przyciągania, by znaleźć tę drugą parę nóg i rąk. Pewna nie jestem, ale przy najbliższej okazji zapytam.
Jeśli natomiast chodzi o moją (nie taką znowu) skromną osobę...

Tekst ten dedykuję Marcie, dzięki której podczas wczorajszej rozmowy zrozumiałam pewną oczywistość :)
 
Bywały (bywają) momenty, że zazdroszczę moim znajomym osiągnięcia tego celu. Są w szczęśliwych związkach, mają się do kogo przytulić w nocy, bla, bla, bla... Wydawało mi się, że przez dorosłe (mniej lub bardziej) lata mojego życia ja również programowałam się na znalezienie tej drugiej połówki (przyszedł mi do głowy suchy żart o 0,7 w zamrażarce, ale się powstrzymałam... prawie). Jednak właśnie wczoraj dotarło do mnie, że wcale nieprawda. Programowałam się na coś zupełnie innego.

Chciałem być marynarzem,
Chciałem mieć tatuaże.
Podróżować, zwiedzać świat...

Jako dziecko byłam bardzo wścibskim stworzeniem. U dorastającego młodziaka Rodziciel zaszczepił niejaką sympatię do geografii (powiesił mi nad łóżkiem mapy: Polski i Świata, przepytywał ze stolic państw i województw, i generalnie wiecznie zawracał d... gitarę). Mama rozwijała we mnie to pragnienie w inny sposób: wysyłała na kolonie i wycieczki, na tyle, na ile pozwalały niezbyt wielkie środki. Nigdy nie wiedziałam, jaką pracę chcę wykonywać w dorosłym życiu. Nie wiem do dziś. Ale od zawsze wiedziałam, że chcę podróżować, zwiedzać świat... i mieć tatuaż. Z tym ostatnim wielkiej filozofii nie było, ale podróże...

Wiadomo, na to trzeba mieć fundusze. 'Co będę robić? Nie wiem, ale na pewno będę zarabiała dużo pieniędzy i jeździła po świecie.' Tak mówiłam sobie i niektórym ludziom, którzy akurat spytali i zechcieli wysłuchać (gadatliwa byłam od dziecka). Wczoraj, rozmawiając z przyjaciółką i analizując swoje życie, zdałam sobie sprawę, że właśnie to chciałam przyciągnąć. Nie porządnego faceta. Podróże. Mało tego, okazało się, że przecież przyciągnęłam :O 

Studia okazały się być czasem, kiedy teoretycznie powinnam mieć mniej pieniędzy (mieszkanie poza domem, samodzielne utrzymanie się w białostockiej dziczy) i, co za tym idzie, możliwości, a w praktyce właśnie wtedy działo się najwięcej. Olsztyn, Lubelszczyzna, Podkarpacie, Kielce i okolice, Tatry, Kraków, Biskupin, Wrocław, a ostatnio Kaszuby i nadzwyczaj często Warszawa. W przeciągu roku byłam również w Anglii, Szkocji i Szwecji. Czasy grubo przed-studenckie to wycieczki: Bieszczady, Łódź, Trójmiasto, Litwa, Wenecja-Monte Carlo-Hiszpania... A w maju lecę do Stanów.

Koniec i bomba, kto nie wierzy, ten trąba. I ma wszy na pępku.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz